Henryk Kuźniak - pamiętnik znaleziony... na Ursynowie Drukuj Email
Wpisany przez Henryk Kuźniak   
poniedziałek, 28 stycznia 2019 18:13

Henryk Kuźniak - pamiętnik znaleziony... na Ursunowie w szufladzie jego biurka

Henryk Kuźniak? Ja Go znam i Wy też... Znacie na pewno filmy "Vabank" czy "Seksmisja" i wiele innych, do których to właśnie Henryk Kuźniak napisał tak świetną muzykę którą właściwie codziennie się gdzieś słyszy...

Henryka poznałem w 1964 roku. Boszszsz, jak to dawno temu. "Kolegujemy" się do dziś. Mało tego, naszą znajomość utrwaliła i "przypieczętowała" swym małżeństwem z Henrykiem Krystyna, moja koleżanka szkolna (37 LO im J Dąbrowskiego w Warszawie), w której podkochiwałem się skrycie (zawsze byłem nieśmiały w stosunku do dziewczyn, w których byłem zadurzony). Ja się podkochiwałem, a Henryk po prostu wyszedł z Krysią z którejś hucznej prywatki jakie czasami się u mnie, na ul. Jaracza odbywały. Wyszedł i "do dzisiaj nie powrócił". Zostali małżeństwem. Tak to doświadczenie zwyciężyło "amatorszczyznę". Z obojgiem przyjaźnimy się do dziś. Mało tego, aby się przekonać jaki jest świat mały, okazało się, że Henryk jest "ziomalem" mojej żony Zosi. Zosia pamięta go, jak grywał na akordeonie w Stopnicy, gdzie przyjeżdżał na wakacje. Ona była małą dziewczynką, a Henryk nastolatkiem...
Gdy Henryk powiedział mi , że napisał swoje wspomnienie o tym, jak to zamieszkał na Ursynowie i że ja w tym wspomnieniu występuję, zaproponowałem, że chętnie to opublikuję na łamach Babci Polki. Dał mi ten tekst do wykorzystania na łamach www.babciapolka.pl .Tekst ten jest jednym z wielu zawartych w książce "Jesteśmy z Ursynowa" (Społeczna praca zbiorowa mieszkańców Ursynowa wydana przez DOK Ursynów w 2018 roku i niestety już niedostępna. Może ta publikacja spowoduje wznowienie tej książki?. Oby. Chętnie udostępnię Wydawcom zdjęcia z lat "dawnych" Ursynowa. Zdjęcia, które tu pokazałem i być może inne). Zapraszam do przeczytania wspomnienia Henryka Kuźniaka, oraz do poszukiwania książki "Jesteśmy z Ursynowa". Ta "młoda" książka już jest Białym Krukiem.

 
Stefan Zubczewski


 Połowa życia na Ursynowie!

Henryk Kuźniak w Łodzi podczas Koncertu Jubileuszowego - 75 lat - oczywiście w tle muzyka z Vabank-u

Propozycja napisania wspomnienia dotyczącego Ursynowa, złożona przez Panią Ewę Cygańską, moją byłą sąsiadkę, obecnie radną Ursynowa, mocno mnie zaskoczyła.
Nigdy nie myślałem o tym co było i nie przeżywałem tego . W pierwszej chwili sądziłem, że niczego nie pamiętam, ale przy tym impulsie wynikającym z propozycji, objawiły się i zostały przywrócone pewne uśpione wspomnienia, które jak nieostre impresjonistyczne obrazy wróciły do mojej pamięci. Nie sposób będzie w miarę skrótowo je opisać, ale warto wspomnieć o tym co jeszcze zostało i co zrobiło na mnie wrażenie w tamtych „pionierskich czasach.

Pierwsze wrażenia z Ursynowa!

Ursynów był inny niż pozostałe dzielnice Warszawy wówczas mi znane.
Wszystko było inne, ciekawsze, różne od dotychczasowego mojego doświadczenia i przez to na swój sposób fascynujące.
Inne były domy, ulice a nawet ich nazwy, ich położenie względem siebie, sklepy, /na początku ich brak/, inaczej była zagospodarowana przestrzeń. Było dużo powietrza co dawało poczucie relaksu i było powodem do zadowolenia. Zamieszkanie na Ursynowie, przynajmniej dla mnie, było powodem do radości.
Ulice na Ursynowie miały różane oryginalne nazwy pochodzące od słynnych postaci; Surowieckiego, Bartoka, Romera itp., „zwierząt i ptaków; Koński Jar, Puszczyka itp. Wreszcie najliczniejsze miały nazwy muzyczne; Nutki, Wiolinowa, Wokalna, Symfonii, Katarynki, Kujawiaka itp. itd. itp. (To "itp, itd, itp..." przypadkiem też ma związek z muzyką, bo to fragment piosenki Agnieszki Osieckiej "Okularnicy" przyp. red. Babcia Polka)
Jest ich też znacznie więcej i to również wyróżnia Ursynów od innych dzielnic Warszawy.
Mimo tak wielu muzycznych ulic, ja trafiłem na ulicę, której nazwa pochodzi od ptaka - Puszczyka - puszczyk to chyba sowa, a sowa uważana jest za ptaka mądrości. Zamieszkałem przy ul. Puszczyka pod nr 20. Szkoda, że nie zamieszkałem przy ulicy muzycznej, bo podpisując umowy jako kompozytor lepiej by to wyglądało gdyby w umowie było napisane - mieszka przy ulicy Symfonii, Wiolinowej, Nutki czy chociażby Bartoka.
Położenie tych ulic względem siebie też było inne, na ogół ulice są albo równolegle albo prostopadłe, na Ursynowie było inaczej - jeśli nawet niektóre były równolegle to niektóre z nich były głównie przeznaczone do jazdy samochodami, inne jak np. moja ulica – Puszczyka, tylko do chodzenia, równoległa do Surowieckiego. Po ulicy Puszczyka nie można było jeździć samochodem, chociaż była taka możliwość w przypadkach koniecznych. Puszczyka była tylko dla ruchu pieszego, co utrudniało znalezienie właściwego numeru domu. Pamiętam jak było „oblewanie” naszego mieszkania, spora grupa gości będąc po raz pierwszy na Ursynowie utknęła w błocie idąc ulicą Puszczyka w poszukiwaniu nr 20. Spacerek był dość długi, (bo idąc od ulicy Romera, tam przychodził autobus z miasta , chyba był to autobus 195 ?), ale nie koniecznie przyjemny ze względu na gliniastą ziemię ursynowską.
Przyjęcie zaczęło się od mycia - prysznicowania butów i zmiany zabłoconych skarpetek. Na szczęście miałem ich sporo w zapasie i dla wszystkich wystarczyło. Z jednej strony było to irytujące ale z drugiej było bardzo śmieszne, w każdym razie wszystkich to ubawiło i spotkanie zaczęło się bardzo wesoło.
Dziś daje się tam przyjść bez problemów w najgorszą pogodę ale to co opisuje dotyczy czasów „pionierskich”.

Wybuch w Rotundzie 15 stycznia 1979 roku fot. S.Zubczewski
Obrazy te i wspomnienia dotyczą zwykłych spraw, wydarzeń, ulic, sklepów, ludzi, dzieci z podwórka, komunikacji, niekiedy nie wydają się być prawdziwe. Trudno je dzisiaj uporządkować co było, a co się wydaje że było, im dłużej o tym myślałem tym więcej miałem wątpliwości, bardziej to się wszystko komplikowało. Np. kiedy to było, np. wybuch w Rotundzie - nie na Ursynowie, ale wydarzenie dla mnie ważne. bo zginęła w nim sąsiadka z góry, z naszego domu, jak to się stało – była po prostu w banku, kiedy to się wydarzyło? Dawno, a dziś już nie ma nawet Rotundy. Szokiem była również śmierć sąsiada z dołu, który „magazynując benzynę” w stanie wojennym uległ śmiertelnemu poparzeniu podczas wybuchu . Wypadek nie wydarzył się w naszym domu tylko na działce. Dla sąsiadów to znów szok i tragiczne przeżycie.
Takich zdarzeń było wiele, na szczęście nie wszystkie tragiczne. Jest wiele pytań jak to było w tamtych czasach na Ursynowie, ale nie na wszystkie można odpowiedzieć. Np. Kim byli sąsiedzi?. Czy nasi znajomi i przyjaciele to już z Ursynowa ? Czy znaliśmy się wcześniej? Co się z nimi dzieje dzisiaj?
Megasam  Ursynów - 15 grudzień 1981 rok fot.S.Zubczewski
Odpowiedzi na niektóre pytania są dziś mało zrozumiałe, ponieważ wszystko się zmieniło. Jeśli powiem np. że w pewnym czasie i w pewnym sensie Megasam był „miejscem życia towarzyskiego” to nikt tego nie uzna za prawdę i informację sensowną, każdy zapyta dlaczego tak? Z czego to wynikało? Co na to wpływało?. W tym okresie mieszkańcy spędzali sporo czasu w kolejkach przed sklepami , szczególnie przed świętami po karpie, śledzie, szynkę, pomarańcze i wiele innych produktów, które były „okazjonalne”. Dziś już o tym wszystkim zapomnieliśmy. Wielogodzinne wystawanie w kolejkach sprzyjało spotkaniom zaplanowanym i przypadkowym. Służyło to ożywionemu życiu towarzyskiemu, tam wymieniało się sporo informacji gdzie i kiedy można cos kupić, tam też opowiadało się dowcipy - na ogół antyrządowe, plotki i ciekawostki itp.

Zaopatrzenie

Megasam - grudzień 1981 fot.S.Zubczewski
Wspominałem o Megasamie ale to był już czas późniejszy. Teraz chciałem przypomnieć nasz pierwszy najbliższy sklep na Końskim Jarze. (Nie mam pewności, ale być może był to w ogóle pierwszy sklep na Ursynowie ?)
Na początku napisałem, że na Ursynowie wszystko było inne . Istotnie, ten sklep Na Końskim Jarze szokował, był samoobsługowy co nie było jeszcze tak częste w tamtych czasach. Był inaczej oświetlony, zaopatrzony, dla kupującego zjawisko nowe. Oświetlenie sklepu było raczej jak w kabarecie, lekko przyciemnione co dawało nastrój spokoju i pewnego rodzaju intymności, nigdy nie było tu dużo ludzi. Prawdopodobnie większość dopiero co zamieszkałych ludzi korzystało ze sklepów w centrum Warszawy. Jeśli chodzi o zaopatrzenie w tym sklepie to chyba też musiało być pod „specjalnym nadzorem” bo tam prawie wszystko było. Tym sklepem byłem zaszokowany i na początku myślałem że jest to sklep „za żółtymi firankami” i że trafiłem tutaj przez omyłkę. W tamtych czasach w Warszawie było sporo takich sklepów, były przysłonięte „żółtymi firankami”, w nich też wszystko było - tylko, że nie dla wszystkich. Może dlatego, ten właśnie sklep Na Końskim Jarze utkwił mi w pamięci i zostawił taki ślad wyróżniający go od większości innych sklepów w tym czasie.
Jeden z pierwszych sklepów na Ursynowie 1980 rok fot.S.Zubczewski

Znajomości , przyjaciele , kontakty.

Zamieszkanie w tamtych czasach w jakieś dzielnicy było w dużym stopniu dziełem przypadku, zrządzeniem losowym, można było wybrać i zdecydować się na jakieś spółdzielnie , było ich sporo, można było zadecydować o rodzaju mieszkania M 2, M3, M,4 ale trzeba było mieć „pokrycie" do danego M. Jednak wybrać sobie dzielnice np. Ursynów nie było takie proste.
O wyborze sąsiadów raczej nikt nie myślał zakładając z góry, że będą fajni.
W tamtych czasach nie było dużych możliwości wyboru dzielnicy, ulicy, piętra - nie mówiąc o sąsiadach. Jeśli była jakaś szansa na mieszkanie to korzystało się z niej, ciesząc się, że cos takiego się przytrafiło. Najczęściej brało się to co dawali i gdzie szybciej można było zamieszkać czyli krótko mówiąc, gdzie czas oczekiwania był krótszy. To los i przypadek powodował, że można było trafić dobrze albo źle. Poznać nowych ludzi, zaprzyjaźnić się i potem latami utrzymywać przyjacielskie kontakty albo przeżyć i potem szybko zapomnieć. Mam utrwalone po latach wrażenie, że my trafiliśmy dobrze. W naszej klatce byli różni ludzie pod względem wykonywanych zawodów. Nad nami mieszkał dyrektor jakiegoś małego przedsiębiorstwa, pod nami mieszkali Państwo Pani Zofia i Pan Tadeusz którzy pracowali za granicą, tylko podczas wakacji można ich było spotkać, mieli dwóch synów.
Pan Tadeusz charakteryzował się tym, że zawsze miał papierosa w dłoni albo w ustach. Również Pani Zofia paliła, po latach rzuciła palenie ale bardzo przestrzegała swojego męża żeby tego nie robił, ponieważ strasznie utyła. Państwo wyprowadzili się z Puszczyka na Kabaty, wiele lat wcześniej od nas. Byli bardzo sympatycznymi ludźmi i często ucinaliśmy sobie „pogawędkę” na podwórku. Raz Pan Tadeusz wracając z miasta był obwieszony papierem toaletowym, a ponieważ byt to towar deficytowy wręczył mi chyba na znak sympatii jedną rolkę w prezencie. To był bardzo cenny prezent w tym czasie, chociaż dla młodego pokolenia dziś zupełnie nie zrozumiały. Na wiele lat kontakt się urwał, ale po 20 latach spotkałem Sąsiada na Kabatach. Państwo z dołu byli pierwszymi z naszej klatki, którzy zmienili adres, my z rodziną zamieszkaliśmy na Kabatach znacznie później. Po 20 latach już na Kabatach idąc przez mały park / Moczydełko / spostrzegłem osobę siedząca i czytającą gazetę oczywiście z nieodłącznym papierosem. Nie miałem już wątpliwości, że to Pan Tadeusz. Oczywiście były pytania o żonę, dzieci, no i oczywiście o papierosy. Na to ostatnie pytanie Pan sąsiad odpowiedział: „Papierosy? papierosy trzymają mnie przy życiu”
Co się tyczy rodziny to te wiadomości nie były dobre, Pani Zofia zmarła już parę lat temu Pan Tadeusz twierdzi, że gdyby nie rzuciła palenia żyłaby jeszcze. Państwo mieli dwóch synów - Andrzeja i Jacka, na Puszczyka byli oni już na studiach. Niestety Andrzej i jego zona również odeszli. Wnukowie skończyli studia. Pan Tadeusz ma stały kontakt zarówno z nimi jak również z drugim synem i jego rodziną. Nasz sympatyczny sąsiad uśmiechnięty, w dalszym ciągu, zawsze z papierosem, daje sobie radę i musze przyznać, że robi dobre wrażenie, jest pogodny i również ucieszył się z naszego przypadkowego spotkania jak również z kolejnych, które miały miejsce.
Jeżeli zdarza się okazja spotkania „ucinamy sobie gadkę” jak za dawnych czasów , wspominając Puszczyka.

Były sklepy "Za żółtymi firankami" ale nie dla wszystkich. Kolejki do mięsnego na ul.Wiejskiej 1981 rok Nie wiem czy to pamietacie. Kartki żywnościowe 1981 rok... ... a na półkach tylko ocet. Fot. S.Zubczewski (to zdjęcia nie z Ursynowa ale z Warszawy tamtych lat)

Mam dobre wspomnienie jeśli chodzi o sąsiadów z klatki - były one serdeczne, ale ograniczały się do kontaktów na podwórku, na klatce, na ulicy w kolejce itp. W naszej klatce nie było „reżimu towarzyskiego” charakteryzującego się tym, że wszyscy bywali u wszystkich przy każdej możliwej okazji . Niemniej jednak wyczuwało się wzajemną sympatię tych ludzi, których przypadek i los sprawił ze byli blisko siebie. Jeśli cos się komuś złego wydarzyło - wszyscy to przeżywali.

Dzieci

Dzieci z podwórka były bardziej zintegrowane - bywały często w naszym domu i nasi synowie u swoich kolegów i koleżanek. Była to spora gromadka. Imiona koleżanek i kolegów z najbliższego sąsiedztwa, których nazywam „z podwórka” brzmią mi dźwięcznie i sympatycznie w uszach; Paweł, Tomek, Joasia, Dominik, Czarek, Kilu Piotrków , Ania, Asia, Sławek, Sylwia , Agnieszka , Zbyszek, rodzeństwo Sumajka i Rysio, Rafał, Sebastian, Łukasz i inni. Prawdopodobnie kogoś pominąłem „bo pamięć, bo pamięć nie ta”.
Dziś to dorośli ludzie, ojcowie rodzin, zajmujący poważne stanowiska, pełniący poważne funkcje na urzędach - jednym słowem czterdziesto latkowie. Znani, popularni, a nawet sławni. Mam tu na myśli przede wszystkim Piotrusia Guziała, który jako jeden z „podwórka” „wybił” się na burmistrza Ursynowa i zasłynął z różnych oryginalnych inicjatyw, obecnie jest radnym w Radzie Warszawy. Mile go wspominam jako chłopca z podwórka , zawsze był bardzo aktywny i ambitny.
Na Ursynowie utrwaliło się wiele naszych przyjaźni - początkowo z najbliższego otoczenia Nutki, Puszczyka - później z dalszych ulic.
Nasi przyjaciele z Ursynowa to również spora „gromadka”. Spotykaliśmy się często z Grażyną i Darkiem Pankowskimi, którzy mieli dwie urocze córki; Magdę i Martynę, z Anią i Jurkiem Szulcami i ich dziećmi. Ania była wówczas gwiazdą Telewizji Polskiej, Jerzym Nowosielskim profesorem, malarzem i konserwatorem, którego wcześniej poznałem w Radzie Wyższego Szkolnictwa Artystycznego, której byłem w ostatniej kadencji Przewodniczącym. Ta grupa z Nutki została mocno zintegrowana. Spotykamy się w miarę możliwości również obecnie mimo, że adresy już nie te same. Na Puszczyka - 100 metrów od nas - mieszkali Ewa i Zbyszek Matuszewscy z synami Mateuszem i Bolkiem. Kiedyś mieliśmy spędzić razem Sylwestra u nas, nie dotarli, „zima stulecia” pokazała co potrafi. Zima stulecia to był początek końca poprzedniego ustroju. Nie można było pokonać 100m na ul. Puszczyka z powodu nieprawdopodobnych zasp śnieżnych. Wydaje się to niemożliwe, nie do wyobrażenia ale tak było na prawdę. Nie spędziliśmy razem Sylwestra ale za to z Ewą i Zbyszkiem spotykaliśmy się później w różanych częściach Świata miedzy innymi w Nowym Jorku, gdzie Zbyszek pracował w ON a kilkanaście lat później w Londynie gdzie mieliśmy z żoną okazję zamieszkać w rezydencji Ambasadora Polski w Wielkiej Brytanii. Obecnie odwiedzamy się na Kabatach na ul. Balo lub Stryjeńskich, utrzymujemy serdeczne kontakty. Z przyjaciół, którzy przybyli na Ursynów po nas albo za nami byli Antek i Żaneta Wrońscy. Antek mój pierwszy kolega ze studiów na Uniwersytecie i z akademika na Kickiego, wieloletni redaktor muzyczny Polskiego Radia, Sławek Mirkowski mój kolega jeszcze z domu akademickiego również na Kickiego . Przebywał wiele lat za granicą we Francji i USA. Po powrocie zmieszał na Ursynowie w mieszkaniu, w którym przez parę lat my mieszaliśmy. Utrzymujemy kontakt. Z innych naszych przyjaciół, którzy przybyli na Ursynów są Jola i Zbysio Makomascy. Zbysio słynny biegacz , poznaliśmy się na wycieczce zagranicznej, Sylwia i Andrzej Korzyńscy, mój kolega po fachu, słynny kompozytor, często odwiedzali nas na ulicy Puszczyka . Późnij również zmieszali na Ursynowie - obecnie mieszkamy w bliskiej odległości na Kabatach i jesteśmy w stałym kontakcie towarzyskim i przyjacielskim. Chciałbym jeszcze wspomnieć Grażynę i Janusza Zaporowskiego, którzy mieszkali na Puszczyka i bardzo blisko nas. Janusza poznałem wcześniej, spotykaliśmy się na Festiwalach filmowych w Krakowie i Gdyni, pracował w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Niestety Janusz zginał wraz z prezesem NIK prof. Walerianem J. Pańko w katastrofie, wypadku samochodowym, która do dnia dzisiejszego nie została wiarygodnie wyjaśniona. Kierowca który prowadził samochód wyszedł cało!

Jak to się stało ze zamieszkałem i zostałem połowę mojego życia na Ursynowie?

Może nie jest to takie ważne, że zamieszkałem na Ursynowie, tysiące ludzi tu zamieszkało i tysiące dziś już mieszka gdzie indziej.

Ursynów Na Skraju 1980 rok fot.S.Zubczewski
Ja pozostałem wierny tej Dzielnicy - dlaczego? Przecież mogłem postawić dom, zmienić Ursynów na inną dzielnicę ale jednak tego nie zrobiłem. Tego się nie da wytłumaczyć racjonalnie, to pozostaje w sferze odczuć sentymentalnych, których wyjaśnianie mogłoby zabrzmieć nieco pretensjonalne. Jestem z tą dzielnicą mocno związany pod każdym wglądem. Tutaj powstały moje najważniejsze kompozycje filmowe do Vabanków, Seksmisji i seriali telewizyjnych - Parady Oszustów i Na kłopoty Bednarski oraz innych. Tutaj moje dzieci stały się dorosłymi osobami i tutaj z czterdziestolatka zrobiłem się mocno starszym panem!
Zmieniałem mieszkania, adresy ale w ramach dzielnicy - Ursynów. Kiedy zamieszałem na Ursynowie na ul. Puszczyka miałem wówczas 40 lat a to było, jak dziś mogę policzyć połowa mojego życia. To jest być może odpowiedź, skoro się przeżyło prawie połowę życia w jednym miejscu to po co się gdzieś przenosić?

Skąd się tu wziąłem?

Wszystko co wydarzyło się przed moim zamieszkaniem na Ursynowie miało wpływ pośredni na to, że zostałem mieszkańcem tej dzielnicy. Muszę tutaj wspomnieć o sobie, co robiłem wcześniej , gdzie mieszkałem, z kim się zadawałem, i jako konkluzja - jak trafiłem na Ursynów. Jakie były pośrednie przyczyny, które spowodowały, że zamieszkałem na Ursynowie, a właściwie zamieszkaliśmy na Ursynowie bo przeprowadzając się na Ursynów byłem już żonaty i mieliśmy dwóch synów Mateusza i Piotrka.
Przedtem mieszkałem w Warszawie, po ukończeniu studiów pod rożnymi adresami i na marginesie muszę dodać, że były to dobre adresy. Jako student Uniwersytetu Warszawskiego - przy ul. Kickiego - w słynnych domach akademickich na Grochowie, a później po studiach na Marszałkowskiej przy Placu Unii, na Starym Mieście, w Al. Waszyngtona i przy ulicy Wiejskiej. Gdzieś około roku 1965 wreszcie zakotwiczyłem już we własnym mieszkaniu w Ursusie, nie był to może dobry adres, ale była to pewnego rodzaju stabilizacja. Miałem tzw. M3 ( dwa pokoje z kuchnią bez okna), jak na jednego człowieka luksus; miałem telefon stacjonarny (innych nie było) co już było w tamtej rzeczywistości nie lada „osiągnięciem życiowym”, miałem samochód, dobrą i ciekawą prace, która dawała mi pewną popularność wśród znajomych. Pracowałem w Warszawie już od kilku lat (od 1959) w Wytwórni Filmów Dokumentalnych, później również Fabularnych, początkowo jak redaktor w fonotece, potem jako montażysta dźwięku i konsultant muzyczny i miałem już za sobą pierwsze próby komponowania muzyki do krótkich filmów dokumentalnych. Głównym moim zajęciem było opracowywanie dźwiękowe filmów dokumentalnych i Wydań Polskiej Kroniki Filmowej. Wytwórnia na Chełmskiej to był mój Uniwersytet Filmowy, tam poznałem wielu reżyserów, operatorów, montażystów, dźwiękowców, z którymi tworzyliśmy „kadrę dokumentu”. Tam miałem wielu przyjaciół. Młodzi, chętni, zaangażowani ludzie, dla których celem była przede wszystkim sztuka, a tzw. „kasa” pojęcie, które pojawiło się znacznie później wśród młodych ludzi, nie miała wówczas pierwszorzędnego znaczenia. Szansa, że można coś zrobić była ważniejsza od pieniędzy i nikt nie pytał wówczas „za ile” - pytanie to nie dotyczyło ówczesnego pokolenia.
Tam nauczyłem się myślenia filmowego, analizy filmów, pracując i uczestnicząc w kolaudacjach filmowych, które były pewnego rodzaju seminariami, które prowadził prof. Jerzy Bossak. Mogę powiedzieć, że byłem nieformalnym uczniem prof. Bosaka, chyba nawet dobrym uczniem skoro Dziekan Wydziału Reżyserii w Łodzi w 1964 prof. Jerzy Bossak zaproponował mi pracę w Szkole Filmowej w Łodzi w charakterze wykładowcy.
Polska Kronika Filmowa i film dokumentalny to były bardzo dobre wizytówki i nie będzie przesadą jeśli powiem, że był to „złoty okres” polskiego dokumentu.

Ostatnia stacja przed Ursynowem, to Ursus

Ostatnia dzielnica w której mieszkałem to był Ursus. Ursus to pewien okres w moim życiu w którym wiele się wydarzyło.
Dojeżdżałem do pracy do Warszawy, dojazd do Warszawy był co prawda koszmarny, ale miałem już od kilku lat samochód i dawało mi to pewną swobodę.
W Ursusie mieszkałem ponad 7 lat, jako „singiel” i potem już wraz żona i dwójką dzieci 3 lata. Mieszkając w Ususie mając dobre warunki na ówczesne wymagania, mając swobodę, nie będąc niczym skrepowanym poświęcałem sporo czasu na życie towarzyskie. Spotykałem się ze znajomymi , bywałem ale również urządzałem od czasu do czasu tzw. wieczory kawalerskie. Były to spotykania wyłącznie męskie z prostym jedzeniem; śledzie, tatar, ogórki, ewentualnie befsztyki w których szybkim przyrządzaniem byłem wyspecjalizowany, dzięki Markowi Lusztigowi, który był wówczas mistrzem w ich przygotowaniu. Tym niezbyt wyrafinowanym daniom oczywiście towarzyszyła wódka w dostatecznych ilościach. Już wówczas stosowaliśmy maksymę „wódka pita w miarę nie szkodzi nawet w największych ilościach,”
Na takie spotkania przychodzili nie tylko „kawalerowie” jak dziś się mówi „single” lecz Ci inni, którzy stanowili większość towarzystwa. Spotkania te charakteryzowały się tym, że nigdy nie brały w nich udziału Panie. W tych spo0tkanych liczyła „swoboda wypowiedzi”, kawały - nie tylko cenzuralne, żadnego strojenia i chęci imponowania, popisywania się i uwodzenia, podrywania itp., co przy obecności Pań nie byłoby możliwe do wyeliminowania.
Na spotkaniach tych bywali Jurek Szawłowski, Lolek Grabarkiewicz - muzyk - kolega z obozu wojskowego, mam kontakt mieszka od wielu lat w Niemczech, Janusz Szawłowski brat Jurka, urokliwy człowiek i kolega, Tadzio Kruk były członek Zespołu Mazowsze późniejszy wojewoda w Sanoku.

FSO - tłocznia rok 1984 - wprawdzie to nie Syrenka ale hasło super... fot. S.Zubczewski
Ponadto bywali na tych spotkaniach kawalerskich Jasiu Kramarczuk, mieszkaniec Ursusa później Warszawy, postać malownicza, stały bywalec STS - u, zajmujący w dawanych czasach szereg poważnych stanowisk miedzy innymi był Dyrektorem technicznym FSO na Żeraniu, mamy kontakt do dnia dzisiejszego. Dzięki niemu zwiedziłem kiedyś Fabrykę na Żeraniu, która produkowała nasze wymarzone i ciężko dostępne dla przeciętnego obywatela Fiaty 125, ale największą sensacja była „linia produkcyjna „Syrenki”, a w szczególności miejsce gdzie odbywało się tzw. „pasowanie części”? Polegało to na tym, że robotnicy walili drewnianymi młotami w różne części karoserii, które stawiały opór w ich zamontowaniu. Dlatego ta wiata nazywała się „pasowanie części ”. Pasowanie części do Syrenki zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Minęło 40 lat, zapamiętałam to wrażenie jakie na mnie wywarło „pasowanie części„ ponieważ dla mnie - muzyka to wrażenie było mocniejsze od wielu ambitnych i wyszukanych brzmieniowych efektów ówczesnej awangardy muzycznej z koncertów na Warszawskich Jesieniach.
Na te spotkania każdy z kolegów mógł kogoś przyprowadzić ale tylko mężczyznę i tak się też zdarzało kiedyś, chyba Jasio Kramarczuk przyprowadził na takie spotkanie Stanisława Olszewskiego, jak się później okazało prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej, która nosiła nazwę Politechnika, a później po wybudowaniu pierwszych domów zmieniała nazwę na SBM Ursynów. Tak przez przypadek poznałem Stanisława Olszewskiego nie wiedząc kim jest i czym się zajmuje ALE KILKA LAT POZNIEJ... ten przypadek okazał się przypadkiem szczęśliwym.
Te spotkania kawalerskie nie odbywały się często, również ze względu na moje obowiązki zawodowe, w latach 67 -68 miałem kilka wyjazdów zagranicznych, w marcu i 68 byłem w Moskwie gdzie razem z reżyserem Lutkiem Perskim pracowaliśmy nad filmem dokumentalnym w kooprodukcji polsko-radzieckiej, gdzie wspólnie przeżywaliśmy marzec 68 roku. W tym samym roku, pod koniec wyjechałem do Paryża na Stypendium Rządu Francuskiego, które to stypendium otrzymałem za pośrednictwem Ministerstwa Kultury. Nie było mnie w kraju w kraju do września 1969r. Potem sytuacja się skompilowała ponieważ bardzo dużo pracowałem - również miałem wyjazdy zagraniczne i chyba po trosze straciłem zainteresowanie do wieczorów kawalerskich. Owszem brałem udział w spotkaniach towarzyskich ale nie tylko męskich. Wspólnie z kolegami z WFD spotykaliśmy się u Małgosi Jaworskiej, której rodzice zakupili fantastyczne, jak na one czasy mieszkanie przy ul. Jaracza.
Kto tam bywał w tamtych czasach ? Ludzie STS - u, niektórzy z WFD i wielu innych, spotkania te miały charakter towarzyski podobny do tych, które Jerzy Gruza pokazał w filmie pt. „Dzięcioł”. Poznałem tam Elżbietę Czyżewską , potem jej męża - amerykańskiego dziennikarza, który musiał opuścić Polskę, niestety Elżbieta również z nim wyjechała. Bywali tam Andrzej Mierzejewski - artysta plastyk, malarz, brat Jerzego Mierzejewskiego również malarza i pedagoga w Szkole Filmowej w Łodzi, którego poznałem parę lat później , ponieważ On mnie w pewnym sensie formalnym przyjmował do Szkoły Filmowej. Był wówczas prorektorem. Z tego okresu zapamiętałem jak Jerzy Mierzejewski zwracał się do mnie „nasz najmłodszych profesorek ”- byłem wówczas wykładowcą . Właściwie do Szkoły Filmowej zaangażował mnie Jerzy Bossak Dziekan Wydziału Reżyserii Filmowej, ale nie obeszło się bez rozmowy z Prorektorem Jerzym Mierzejewskim, ale była to raczej rozmowa kurtuazyjna, przed którą jednakże byłem bardzo zestresowany. Szkołę Filmowa opuściłem na własna prośbę po 50 latach pracy w 2012 roku, jak profesor zwyczajny.

Na Jaracza – spotkania ważne na przyszłość

Ale wracając do spotkań przy ulicy Jaracza to muszę przyznać, że były one dla mnie ważne, jak się okazało, na przyszłość.
Małgosia Jaworska, która pracowała w WFD miała młodszego brata, który w tym czasie był jeszcze w szkole chyba w 10 klasie. Stefan Zubczewski brat Małgosi interesował się muzyką, grał na klarnecie i był sympatycznym , młodszym (o wiele młodszym kolegą). Zaproponowałem Mu bruderszaft, bez bruderszaftu nie przechodziło się na TY. Stefan mnie również polubił i od tego czasu byliśmy „kolegami”. Od tego czasu Stefan zapraszał mnie na spotkania - prywatki (dzisiaj zwaane domówkami) z jego klasą. Nie mogę powiedzieć żebym się tam dobrze czuł, towarzystwo było dla mnie zbyt młodzieżowe. Zdarzało się, że na te spotkania przychodziłem po pracy w Wytworni Filmowej (miałem czas pracy nie regulowany) około godziny 21wieczór i już nie było z kim pogadać bo wszyscy byli „odjechani”, zmywałem się wówczas do SPATIF - u gdzie czułem się pewniej. Ale pewnego razu na takim wieczorku poznałem dziewczynę, która została moją narzeczoną, a później moją żoną. Od tego czasu zmieniło się moje życie . Krystyna jest moja żoną do dziś.
Stefan Zubczewski, dzięki któremu poznałam Krystynę jest naszym serdecznym przyjacielem zawodowo zajmował się fotografią i dziennikarstwem, zadokumentował nasz ślub (1973) oraz szereg innych ważnych uroczości i wydarzeń ( koncert jubileuszowy w Lodzi 2011r oraz odsłonięcie gwiazdy w Łodzi 2012r) i inne .
Zosia i Stefan Zubczewscy są naszymi przyjaciółmi.
Po tym jak poznałem Krystynę wieczory kawalerskie już mnie nie interesowały.
Pobraliśmy się w 1973r, a w 1774 uradził się nasz syn Mateusz. Rezydencja w Ursusie już nie była tak dobrym adresem.
Okazało się, że moja żona Krystyna od paru lat była członkiem Spółdzielni Politechnika, może kandydatem na członka - nie pamiętam.
Miała złożyć wizytę prezesowi w sprawie przyspieszenia otrzymania mieszkania , tym bardziej, że była wówczas w ciąży z drugim synem. Skojarzyłem wówczas, że prezes spółdzielni jest jednym z kolegów z wieczorów kawalerskich. Postanowiłem tam pójść razem z Nią, będąc pełnym obaw czy w ogóle mnie pozna i skojarzy i jak się zachowa. Postanowiłem, że jeśli zwróci się do mnie proszę Pana - to wyjdę ze spotkania. (Na zdjęciu Stefan Zubczewski i Krystyna Kuźniak w czasch szkolnych)

Miale zaskoczenie

Muszę przyznać, że byłem mile zaskoczony przebiegiem wizyty u prezesa Olszewskiego w biurze Spółdzielni gdzieś na placu przy Politechnice.
Mimo, iż nie widzieliśmy się klika lat Stasiu Olszewski przyjął mnie bardzo serdecznie, oczywiście nie było żadnego per pan, a przecież mogło być. Pan prezes nie tylko wiedział kim jestem ale pamiętał, czym się zajmuję. „Musisz jakiś utwór poświecić dla Ursynowa” powiedział , skoro macie mieszkać na Ursynowie. Napisałem taki utwór, którego nuty złożem później na ręce Stasia Olszewskiego i prawdopodobnie gdzieś w archiwach Spółdzielni ta partytura zalega. Utwór ten był zatytułowany „Na Kabatach". Nagrałem go w Polskim Radio, miedzy innymi dzięki redaktorowi Wrońskiemu, który przeniósł się również na Ursynów. Grałem ten utwór wiele razy na koncertach w różnych miejscach i miastach. Ostatnim razem wykonanie tego utworu odbyło się na Ursynowie czyli w miejscu, któremu został poświęcony. Okazja to była nie lada ponieważ był to koncert z okazji mojej 75 rocznicy urodzin . Koncert został zorganizowany dzięki władzom Ursynowa a właściwe dzięki burmistrzowi Piotrowi Guziałowi, którego znam od dziecka o czym już wspominałem, ponieważ był kolegą z podwórka naszych synów Mateusza i Piotrka..
Utwór który został napisany dla Dzielnicy Ursynów na prośbę prezesa Stanisława Olszewskiego, miał swoją premierę w roku 10 listopada 2011r. na koncercie pt. Alla Polacca w dolnym kościele na Ursynowie przy Al. KEN, w pobliżu ulicy Puszczyka gdzie spędziliśmy wiele szczęśliwych lat..
Na początku napisałem, że propozycja napisania wspomnienia mnie zaskoczyła, pisałem je dość długo ponieważ mieliśmy z żoną kilka wyjazdów - miedzy innymi do Londynu i Paryża, gdzie otrzymywałem sympatyczne smsy od Pani Ewy z informacją, że wiele osób napisało już swoje wspomnienia, dając delikatnie do zrozumienia, że czas leci... Odpowiadałem serdecznie pozdrowieniami ale miałem obawy czy rzeczywiście „wyrobię się”. Myślę, że będę usprawiedliwiony, długo to trwało ale w końcu napisałem.
Teraz mam obawy czy ten tekst nie jest za długi ale to jest moje usprawiedliwienie - długi tekst zabiera długi czas, nie jestem człowiekiem pióra, inni zdolni ludzie w tym czasie prawdopodobnie mogliby napisać nie jakieś wspomnienie, a książkę!

Henryk Kuźniak

Poprawiony: wtorek, 29 stycznia 2019 09:48